Wykorzystując uruchomienie bazy noclegowej, wyruszyliśmy do Karpacza, aby pochodzić po górach. Jak wygląda turystyka w dobie obowiązujących ograniczeń?
Połowa obiektów w Karpaczu dalej jest zamknięta. Właścicielom nie oplaca się otwierać obiektów dla pojedynczych turystów tym bardziej, że majowa pogoda okazała się dość kapryśna i konieczne było uruchamianie ogrzewania w nocy. Przede wszystkim problem występuje przy korzystaniu z części wspólnych i dość problematyczna jest organizacja posiłków w miejscach noclegu.
Wybraliśmy z tego względu tanią ofertę bez wyżywienia, nastawiając się na własne, szybkie i energetyczne śniadania oraz obiady w restauracjach. Szybkie sprawdzenie pogody, szybka rezerwacja noclegu i w zasadzie z dnia na dzień jedziemy do Karpacza.
Na dojeździe do kurortu luźno, z premedytacją wybraliśmy zresztą środek tygodnia. Po zostawieniu rzeczy w pokoju poszliśmy na obiad. Już po przejściu paru kroków miło się rozczarowaliśmy – większość osób spacerowała bez obowiązkowych masek! Miód na nasze serca. Dodatkowo w knajpce w której spoczęliśmy, obsługa pracowała jak za starych, dobrych czasów – bez masek, przyłbic czy rękawiczek. Poczuliśmy powiew wolności i normalności na który tak bardzo czekaliśmy. Naładowani dobrym jedzeniem, a także wyśmienitym nastrojem, ruszyliśmy na mały spacer.
Obeszliśmy miasto, podeszliśmy po świątynię Wang i poza wyjątkami, większość osób nie miała maseczek w ogóle. Powody tej sytuacji są dwa – po pierwsze takie miasta jak Karpacz żyją z turystyki. Tu dla każdego kolejne bzdurne ograniczenia to sprawa bieżącej egzystencji. Do niedawna zresztą wszystkie obiekty były szczelnie pozamykane. Po drugie osoby, które zdecydowały się na wyjazd w dobie epidemii to osoby podchodzące do tematu tak samo jak my, czyli bez strachu i paniki, która ogarnęła większość ludzi.
Na mieście pusto, otwarta połowa lokali. Udało nam się jednak zjeść pyszne, rzemieślnicze lody robione na prawdziwych jajkach i gospodarskim, tłustym mleku oraz zrobić zakupy na kolację oraz jutrzejsze wyjście w góry.
Cel – Śnieżka
Wstajemy wcześnie, jemy śniadanie i ruszamy. Z miejsca w którym śpimy – Panorama Gór – idziemy pieszo do żółtego szlaku, którym będziemy się wspinać w górę. Obraliśmy ten szlak ze względu na bliskość naszego noclegu. Doszliśmy nim do schroniska Strzecha Akademicka, stamtąd dalej niebieskim w górę. Dalej prosto w kierunku Domu Śląskiego i prosto na Śnieżkę! W dniu w którym wchodziliśmy – 21.05.2020 był właśnie obierany przez GOPR fragment czerwonego szlaku od nieczynnego schroniska nad Łomniczką do Domu Sląskiego. Dlatego od kolejnego dnia poszły nim spore rzesze osób, o czym przekonamy się kolejnego dnia.
Podejście na Śnieżkę było możliwe tylko tzw. zakosami. Droga Jubileuszowa w dalszym ciągu była zamknięta. Miałem okazję tutaj wbiegać podczas Maratonu Karkonoskiego w lipcu 2016 roku i ciężko było mijać ludzi na zatłoczonym podejściu. Teraz na szlaku całkowity luz…
Na szczycie również można było się delektować widokami, gdyż łącznie było tu może 40 osób. Spokojnie zeszliśmy czarnym szlakiem do Karpacza pokonując tego dnia na nogach ponad 20 kilometrów z 8 – letnią Zuzia, która była dla nas największą bohaterką całej wyprawy.
Trzeciego dnia ruszyliśmy niezwykle malowniczym zielonym szlakiem prowadzącym spod naszego pensjonatu przez miasto do żółtego szlaku. Nic wzdłuż rzeczki Łomniczki dochodzi się do wspomnianego wyżej schroniska nad Łomniczką. Droga jest bajeczna i polecam wszystkim wybierającym się na Śnieżkę. Z racji trudności, mało popularny. Dużą część trasy pokonuje się po dużych kamieniach. Przy dawnym schronisko sporo (jak na okoliczności) ludzi, którzy traktują to jako miejsce wypoczynkowe w drodze na najwyższy szczyt Karkonoszy.
Tego dnia wracaliśmy do Częstochowy, a Zula dostała solidnie w kość dzień wcześniej, więc po krótkim postoju ruszyliśmy w dół czerwonym szlakiem. Z racji tego, że był piątek oraz tego, ze był to pierwszy dzień po otwarciu szlaku, droga na szczyt ciągnęły spore tłumy. Pary, rodziny z dzieciakami. Nie ma co się zresztą dziwić, tego dnia była przepiękna, słoneczna pogoda, a trasa szeroka i łagodna.
Po zejściu ze szlaku ruszyliśmy w prawo, aby zobaczyć nieczynną już skocznie narciarską Karpacz – Orlinek. Jeszcze do niedawna władze klubu sprzedawały bilety na taras widokowy oraz na samą skocznię, ale aktualnie zamknięte jest wszystko na cztery spusty. Nie daliśmy jednak za wygraną, zeszliśmy na dół i lasem przeszliśmy na dolną część skoczni.
Z racji aktualnej sytuacji, wyjazd był prawdziwym remedium na koronawirusowe szaleństwo. Spokój, brak ludzi, a ci którzy byli, podchodzili do tematu bardzo racjonalnie i z dystansem. Nie dalej niż na początku czerwca z pewnością zawitamy ponownie na 3 – 4 dni!
1 komentarz. Zostaw komentarz
Bardzo fajny artykuł i piękne zdjęcia. Byłem tam ostatnio i muszę przyznać, że to piękne miasto. Polecam również zajrzeć do tego artykułu, jest nieco innych atrakcji. Może coś się komuś przyda i pomoże przy zwiedzaniu.