Miesiąc po Maratonie Warszawskim postanowiłem wykorzystać drzemiącą moc i zjawiłem się na starcie I Cracovia Półmaraton Królewski. Padła życiówka!
Regenerując się po maratonie czytałem, że w miesiąc po biegu można liczyć na zrobienie fajnego wyniku np. w półmaratonie. Organizm jest w gazie po królewskim dystansie, co zresztą czułem podczas treningów w ostatnim tygodniu.
Na pierwszy półmaraton organizowany przez krakowski ZIS zapisałem się zatem dużo wcześniej i na szczęście nic nie stanęło na przeszkodzie, by pojawić w niedzielny poranek w Krakowie.
Z racji sporej ilości zajęć, plan z noclegiem nie wypalił. Postanowiłem w ostatnim momencie, że do Krakowa pojadę w dniu zawodów. Na szczęście trasę Częstochowa – Kraków obsługują prywatne busy, które pokonują ten dystans w około 2 godziny, zatrzymując się po drodze jedynie w Olkuszu. Sprzyjała również zmiana czasu – mimo pobudki o 04:50 udało się przespać pełne 8 godzin. O długości snu poinformował mnie zresztą mój telefon i dopiero wtedy udało się zaskoczyć, że w ostatni weekend października zmieniamy czas na zimowy!
Pobudka 04:50. Łazienka, tramwaj, bus do Krakowa o 05:50. Rusza punktualnie. Po ponad godzinnej jeździe wjeżdżamy w okolice województwa małopolskiego, a tu… ZIMA! Mróz, szron na szybach, gęsta mgła. W radiu zapowiadają, że połączenia lotnicze do Balic są przekierowywane na inne porty lotnicze… No cóż, dopiero po ósmej, a na niedzielę zapowiadano w Krakowie 11 – 12 stopni i pełne słońce.
Wysiadam z busa na dworcu w Krakowie i… szczęka lata z zimna. W dodatku przez gęstą mgłę tracę orientację i szukam przystanku. O tej porze w okolicach sami turyści. Dobrze, że GPS w telefonie działa sprawnie i szybko lokalizuję przystanek na ulicy Lubicz. Tramwaj na szczęście ma podjechać za 12 minut, więc wykorzystuje czas na konsumowanie przygotowanych dzień wcześniej kanapek z miodem.
Przed samą dziewiątą udaje się dojechać na stadion TS Wisła i bardzo szybko odebrać pakiet startowy. Pierwotnie planowałem przemieścić się z całym dobytkiem na Rynek Główny i tam złożyć rzeczy do depozytu, ale z racji sprzyjającej temperatury na samym stadionie, postanawiam zostać tu do 10:20.
Organizatorzy umożliwi przebranie się w szatniach zawodników, stąd komfortowo i na spokojnie można było przygotować się do biegu. Zbliża się dziesiąta, a na zewnątrz dalej bardzo zimno, zero słońca i … dalej mgła! I dylemat – biec w bluzce z długim rękawem i koszulce technicznej organizatora, czy jednak założyć zabraną na wszelki wypadek kurtkę? Pomysł kurtki szybko odrzuciłem obserwując co niektórych biegaczy, którzy wyruszali ze stadionu w koszulkach… z krótkim rękawem.
Cały bagaż zostawiłem w depozycie i o 10:20, podobnie jak duża grupa ludzi, postanowiłem pomału przemieścić się na miejsce startu. Krótka przebieżka pomaga się lekko rozgrzać. Spacer na rynek to jednak zmaganie się z zimnem, które spowodowane jest całkowitym brakiem słońca. W okolicach niezbyt komfortowa rozgrzewka i szukanie swojej strefy czasowej. Nie widać osób z balonikami na 01:40, ale stoję w dobrym miejscu.
11:00 – start. Na Rynku zameldowało się blisko 4 tysiące biegaczy, stąd w początkowej fazie jest dość ciasno i niestety trzeba było dopasować tempo do biegnących z przodu. Przepychało się zresztą sporo osób, gdyż nawet na asfalcie, trzeba było często biegać w poprzek, by utrzymać swoje tempo.
Ja jak zwykle bez zegarka czy telefonu, stąd zdaje się tylko na swój organizm, a ten podpowiada, że tempo dobre, a oddech w normie. Bieg w Krakowie cieszył mnie również ze względu na walory turystyczne, jednak w dalszym ciągu nad grodem Kraka mgła! Sama obsługa zawodów bez jakichkolwiek zastrzeżeń – bardzo częste punkty nawadniania oraz punkty odżywcze, z których jednak mało korzystałem ze względu na temperaturę. Popełniłem również błąd, który wybił mi z głowy sięganie po kolejne rzeczy serwowane przez organizatorów. W Krakowie pierwszy raz spotkałem się z czekoladą oraz kostkami cukru. Na pierwszym punkcie oczywiście nie odmówiłem sobie czterech kostek. Było zimno, stąd czekolada również zmrożona. Przy pierwszych dwóch kostkach o mało się nie udusiłem. Brzydząc się wyrzucaniem jedzenia, wrzuciłem na ruszt kolejne dwie. Długo rozgryzałem, żułem, co przez jakiś czas rozregulowało oddech. Kiedy wszystko udało się przełknąć, pojawiła się… zgaga! Kolejna nauczka na przyszłość pobrana. Potrzebne były dobre 2 kilometry, aby wszystko wróciło do normy.
W połowie biegu widzę już chłopaków z balonikami na 01:40. Jak się później okazało, stanęli trochę wcześniej. A to oznacza, że przybiegając za nimi, jest szansa na zbliżenie się do tego wyniku bądź jego złamanie. Decydujący atak przypada na 15 kilometrze, kiedy ponownie biegniemy przez Rynek. Dość dobre tempo udaje się utrzymać do samej mety również z racji… ciągłego zimna, które zaczęło już dokuczać w końcówce biegu. Przekroczona linia mety, a na zegarze poniżej 01:40! Dlatego po wysuszeniu izotonika, od razu kieruję się do depozytu, żeby dostać się do swojego telefonu. Wynik bardzo mnie zaskoczył, gdyż finalnie udało się zrobić półmaraton w 1:37:21.
Z tego też względu, krakowski półmaraton zapisuje jako najlepszy tegoroczny wynik. Oczywiście wydarzeniem roku był dla mnie Maraton Warszawski. A do samego Krakowa chyba szybko wrócę – już w kwietniu Cracovia Maraton.
3 komentarze. Zostaw komentarz
ja byłam jedną z tych osób w krótkim rękawku 😉
gratuluję świetnego wyniku.
Dobry wynik. A to z tym, że po maratonie można osiągnąć lepszy wynik w półmaratonie to szczera prawda i nic w tym dziwnego bo w okresie po maratonie organizm jeszcze pamięta wysiłek jaki włożył w maraton i lepiej znosi krótsze dystansy.
Zatrzymałam się w czytaniu na 4:50 i zaczęłam szlochać. Szacun wielki i jeszcze do tego super czas! Też tak kiedyś pobiegnę 😀